
w dniach stycznia, przed którymi ostrzegałem sam siebie jeszcze kilka tygodni temu, nie ma nic najgorszego. są, zwłaszcza w tym roku, ciągnącymi się, zimnymi dniami z małą ilością światła. mimo to, ostrzegałem sam siebie jeszcze w bezpiecznym grudniu, ostrzegałem przed tym co się bedzie działo. zamknięcie koła, zmiana cyfry przy dacie o jeden jest kolejną niepowstrzymywalną koniecznością pchaną motorem czasu. zmiany mają to do siebie, że w moim wykonaniu są złem koniecznym. i tego siódmego stycznia nie wydarzyło się nic tak ważnego, żeby miało moc zmieniania czegokolwiek w tej materii. lubię myśleć o sobie jako o'spokojnym', co całkiem nieźle sprawdza się przy aparycji i ogładzie wielkiej góry. niestety, wbrew chęciom moje decyzje czy plany nie są spokojną, twardą skałą, nieodmienną i pewną. jestem ulepiony z mazutu, ciężkiej substancji chemicznej, która mimo najszczerszych zamiarów nie zestala się, nie wolno jej dotykać bo można się pobrudzić. decyzje z mazutu łatwo ulegają przeformatowaniu pod wpływem niezależnych czynników zewnętrznych, co czyni mnie bezpiecznym i nawet w miarę lubianym. decydowanie, branie za to odpowiedzialności jest dla mnie największym strachem. na początku drugiej dekady dwudziestego pierwszego wieku, siedem lat po wprowadzeniu do sprzedaży matrycy cyfrowej, oddaje większość pieniędzy na materiały do analogowej fotografii. z dziewczyną, ze znajomymi wspominam lata 90, które ledwo pamiętam, ale trzymane wspomnienia duszę w kieszeni, pielęgnuję. każdą zmianę rzeczy już niepotrzebnych ogółowi znoszę źle, zwracam uwagę, zastanawiam się nad nią. może dlatego staję okoniem w dobie, kiedy chyba już większość ludzi o których mogę powiedzieć 'znajomi' ma konto na facebooku tak jak 350 mln innych ludzi na całym świecie, ja się zapieram. wolę codzienne załamania kolejnym 'zostań fanem swojego ulubionego kontrkulturowego portalu na facebooku' gdzie za zmienną można wstawić coraz ciekawsze i bardziej undergroundowe strony, które ceniłem. to lepsze niż świadomość, że może i miałbym indywidualną wystawę swoich prac, gdybym umiejętnie lansował się tam gdzie trzeba.
wolę mieć spokój i udawać sam przed sobą, że idealnie się spełniam. wolę wycofywać się i zmiękczać, byleby za wszelką cenę nie zostać zauważonym, z drugiej strony czuję się radykałem i pewnie narcystycznie marzę o chociaż małym sukcesie. chyba, chcąc nie chcąc, i tak jestem typowym przedstawicielem młodzieży dzisiejszych czasów. jestem uzależniony od komputera. publikuję zdjęcia na portalach fotograficznych z możliwością ich oceniania, żeby oglądać jak najlepsze oceny. jeżeli ich nie ma, czuję się opuszczony. z drugiej strony, wstydzę się własnego nazwiska, w świecie offline staram się być niezauważalny. tylko o jakim świecie offline mówię, skoro od niedawna mam nawet internet w telefonie i patrzę, czy ktoś skomentował moje publikacje?