20100121


jedzie
wielki stary
pociąg podmiejski
elektryczny
w noc
jest zimno
lepiej złotko nie wsiadaj
następna stacja to już inne miasto
pusto
nie dotykaj tego
rdza
brudne, nie wiesz kto tu wcześniej siedział
mówiła mama
nie dotykaj

20100119

skrobanie


krajobraz mego miasta,
tworzą kominy fabryk,
wieże, minarety
świątyń różnych bogów
brudne kamienice
niebezpiecznych dzielnic
blokowiska z wielkiej płyty
na obrzeżach miasta
nie jest mi z tym źle
miasto
i tak
teraz jestem poza tym
tu następuje ostateczny koniec
koniec miasta
i dalej już
nic nie ma
(17.01)

napisałem pierwszy od młodzieńczych, zbuntowanych czasów tekst piosenki, bo mój zespół pierwszy raz doszedł do fazy nagrywamy demo, a dalej gramy w trzech i bez wokalisty. chyba się nie nadaję, bo mój wstyd spowodowany tekstem wyżej jest na tyle silny, że zastanawiałem się nad zmniejszeniem czcionki nawet na tym anonimowym blogu. chyba nie umiem brać na siebie odpowiedzialności za to co robię, albo brakuje mi stanowczości. razem nie daje to cech pewnego siebie frontmena, co?
ostatnio okazji do podejmowania decyzji jest dużo, co skutkuje częstym rzucaniem przedmiotami i złośliwymi żartami pod względem otoczenia. okopujemy się na pozycjach, bo kiedy najbliższa osoba zaczyna właśnie miesięczną ciężką przeprawę i to, że w niedzielę byliśmy na słodkim i niezwykle filmowo romantycznym zestawie kino + kawa musi mi ładować baterie na kilka ładnych dni, raczej nie ma rewelacji.
demo, zdjęcia, co jeszcze. i tak mam wrażenie, że nie wiem co robię, nie wiem co mam robić. nagle rzeczy, nad którymi pracuję naprawdę długo wydały mi się kiepskie. nie klei się nawet to pisanie, zapętlam się, znowu mam ochotę pisać o wstydzie i to samo tylko innymi słowami. a to nie jest szkolne wypracowanie.
tu myślę.

20100107

mazut


w dniach stycznia, przed którymi ostrzegałem sam siebie jeszcze kilka tygodni temu, nie ma nic najgorszego. są, zwłaszcza w tym roku, ciągnącymi się, zimnymi dniami z małą ilością światła. mimo to, ostrzegałem sam siebie jeszcze w bezpiecznym grudniu, ostrzegałem przed tym co się bedzie działo. zamknięcie koła, zmiana cyfry przy dacie o jeden jest kolejną niepowstrzymywalną koniecznością pchaną motorem czasu. zmiany mają to do siebie, że w moim wykonaniu są złem koniecznym. i tego siódmego stycznia nie wydarzyło się nic tak ważnego, żeby miało moc zmieniania czegokolwiek w tej materii. lubię myśleć o sobie jako o'spokojnym', co całkiem nieźle sprawdza się przy aparycji i ogładzie wielkiej góry. niestety, wbrew chęciom moje decyzje czy plany nie są spokojną, twardą skałą, nieodmienną i pewną. jestem ulepiony z mazutu, ciężkiej substancji chemicznej, która mimo najszczerszych zamiarów nie zestala się, nie wolno jej dotykać bo można się pobrudzić. decyzje z mazutu łatwo ulegają przeformatowaniu pod wpływem niezależnych czynników zewnętrznych, co czyni mnie bezpiecznym i nawet w miarę lubianym. decydowanie, branie za to odpowiedzialności jest dla mnie największym strachem. na początku drugiej dekady dwudziestego pierwszego wieku, siedem lat po wprowadzeniu do sprzedaży matrycy cyfrowej, oddaje większość pieniędzy na materiały do analogowej fotografii. z dziewczyną, ze znajomymi wspominam lata 90, które ledwo pamiętam, ale trzymane wspomnienia duszę w kieszeni, pielęgnuję. każdą zmianę rzeczy już niepotrzebnych ogółowi znoszę źle, zwracam uwagę, zastanawiam się nad nią. może dlatego staję okoniem w dobie, kiedy chyba już większość ludzi o których mogę powiedzieć 'znajomi' ma konto na facebooku tak jak 350 mln innych ludzi na całym świecie, ja się zapieram. wolę codzienne załamania kolejnym 'zostań fanem swojego ulubionego kontrkulturowego portalu na facebooku' gdzie za zmienną można wstawić coraz ciekawsze i bardziej undergroundowe strony, które ceniłem. to lepsze niż świadomość, że może i miałbym indywidualną wystawę swoich prac, gdybym umiejętnie lansował się tam gdzie trzeba.
wolę mieć spokój i udawać sam przed sobą, że idealnie się spełniam. wolę wycofywać się i zmiękczać, byleby za wszelką cenę nie zostać zauważonym, z drugiej strony czuję się radykałem i pewnie narcystycznie marzę o chociaż małym sukcesie. chyba, chcąc nie chcąc, i tak jestem typowym przedstawicielem młodzieży dzisiejszych czasów. jestem uzależniony od komputera. publikuję zdjęcia na portalach fotograficznych z możliwością ich oceniania, żeby oglądać jak najlepsze oceny. jeżeli ich nie ma, czuję się opuszczony. z drugiej strony, wstydzę się własnego nazwiska, w świecie offline staram się być niezauważalny. tylko o jakim świecie offline mówię, skoro od niedawna mam nawet internet w telefonie i patrzę, czy ktoś skomentował moje publikacje?

notka z obserwacji osobistej



stoję przed lustrem w łazience wyłożonej kaflami w kolorach żółci i bieli. nie spędzam zbyt dużo czasu patrząc w lustro wbrew temu, co dawno temu zarzucał mi ojciec. teraz to on krzyczy, żebym się ogolił. właśnie, przydałoby się przyciąć wąsy, bo mi odrastają. jestem młodzieńcem, to staro brzmiące słowo idealnie pasuje do tego co widzę podczas narcystycznej obserwacji samego siebie. posuwam się dalej, stwierdzam w myślach, że moja twarz jest smutna - dwojka niebieskich oczu i szopa sianowatych włosów w kolorze ni to szarym ni burym, dzięki której wołali na mnie Harry Potter. teraz nie mam na nosie okularów. rozbieram się do naga, łazienka jest mała - widzę swoje odbicie do połowy klatki piersiowej, niesymetrycznie pokrywającej się włosami. kilka dni temu zacząłem rocznikowo 18 rok życia. wchodzę pod prysznic, odsuwając się od strumienia i czekając, aż nagrzeje się woda. patrzę się w górę, w lustrzanym pokryciu słuchawki prysznica widzę swoją twarz z góry, wyglądam tak całkiem modnie i na czasie. to miłe. do mycia używam prezentu z niedawnej wigilii, który pachnie ładnie i zupełnie nijako. poza tym żelem, większość ubogiej kosmetyczki wypełniają mi produkty tej samej firmy, których opakowania pamiętam z łazienki dziadka, w dawno sprzedanym domu.
wycieram siebie, i wodę, która przelała się przez zasłonkę. podnosząc głowę znów staję twarzą w twarz ze sobą.

jestem jak już pisałem młodzieńcem, wbrew wewnętrznemu wstydowi mówię o sobie artysta, jestem młody, gniewny i niespełniony.

(03.01.10)

organizacyjnie.

skoro mono umarło w starej formie, zdecydowałem się na prowadzenie tu innej działalności.
zakładanie bloga na innym serwisie nie ma sensu, wiem że tego bloga pamięta garstka ludzi, z których i tak pewnie prawie nikt nie ma teraz w głowie przypominać sobie adresu.
na blogu będą dalej pojawiały się zdjęcia w czerni i bieli, ale teraz będą również te bardziej osobiste czy prywatne. są jednak tylko elementem, tak samo jak pisane pod nimi teksty są próbą oderwania od wszystkiego w czym teraz siedzę wiszę stoję - od tak zwanej prozy życia. kiedyś przede wszystkim pisałem, chciałem być dziennikarzem, operowałem słowem.
start.